Kosmetyki Weleda: Masło do ciała & krem do suchych i spierzchniętych dłoni
Po zimie moja skóra zazwyczaj jest przesuszona, brakuje jej blasku i elastyczności. Każdego roku mniej więcej o tej porze muszę odpowiednio o nią zadbać. Dlatego też, gdy miesiąc temu pojawiła się perspektywa przetestowania kosmetyków marki Weleda, bez chwili namysłu na nią przystałam. A dziś, po upływie tego czasu mogę Wam nieco więcej o nich opowiedzieć. Jeśli jesteście ciekawe, jak się one u mnie sprawdziły to zapraszam do czytania.
Na wstępie powiem Wam, że moja decyzja dotycząca testowania kosmetyków marki Weleda nie była przypadkowa. Od jakiegoś czasu staram się bardziej świadomie podchodzić do tematu pielęgnacji. Nie sięgam po przypadkowe produkty. Wybieram kosmetyki naturalne, z dobrym składem, które korzystnie wpłyną na kondycję skóry, nie obciążając przy tym mojego portfela. Produkty marki Weleda, jak nietrudno jest się domyślić spełniają wszystkie powyższe kryteria. Dodatkowo na ich korzyść przemawia to, że nie pojawiły się one na rynku dopiero w ostatnim czasie, lecz mogą poszczycić się naprawdę imponującą historią, sięgającą 1921 roku.
Tymczasem pora bym przedstawiła Wam dwa produkty marki Weleda, które w ostatnim czasie miałam okazję testować. Pierwszym z nich jest masło do ciała. Kosmetyk znajduje się w 150 ml, szklanym słoiczku wykonanym w 85 % ze szkła pochodzącego z recyklingu. Pierwszym, na co zwracam uwagę w przypadku naturalnych produktów jest właśnie ich opakowanie. Oczywistym wydaje mi się być, to że dobry skład, powinien iść w parze z ekologicznymi pudełkami. Nie ukrywam więc, że cieszy mnie ilekroć firmy dokładają starań, by ich obietnice szły w parze z działaniami. Szklany słoik masła zatem zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nie był on jednak jedynym pozytywnym zaskoczeniem. Po odkręceniu wieczka, okazało się że produkt jest dodatkowo zabezpieczony, przy użyciu tzw. sreberka. Świadczy to tylko o jednym. Nikt przede mną go nie dotykał. Po usunięciu zabezpieczenia moim oczom ukazał się kosmetyk. Gołym okiem widać, że masło ma bardzo treściwą a zarazem kremową konsystencję, która po kontakcie ze skórą się zmienia w coś znacznie delikatniejszego.
Przy okazji tego produktu nie można nie wspomnieć, o tak istotnej kwestii jaką jest zapach. Określiłabym go mianem bardzo wyrazistego i nieoczywistego. Początkowo sądziłam, że masło pachnie niczym innym, jak trawą cytrynową. Tym większe więc było moje zdziwienie, gdy znalazłam w nim połączenie zapachu bratka, nagietka, rumianku, słodkiej pomarańczy, aromatycznej lawendy, żywicy balsamicznej, masła shea i kakaowego. Miałam pewne obawy, co do tak oryginalnej kompozycji. Bałam się, że okaże się ona zbyt oryginalna jak dla mnie i nie zdołam jej polubić. Tymczasem ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu przypadła mi do gustu. Na skórze jest ona wyczuwalna, ale nie tak intensywna jak wówczas, gdy wącham masło bezpośrednio ze słoiczka.
Na sam koniec pozostało mi już tylko zdradzić Wam to, co najistotniejsze i na co czeka pewnie wiele z Was a więc: Jak ów kosmetyk spisuje się w kontakcie ze skórą? Warto wspomnieć, że masło jest niezwykle wydajnym produktem. Wystarczy niewielka ilość kosmetyku, by przynieść ulgę nawet bardzo przesuszonej skórze. Niemal natychmiast po aplikacji czuć takie przyjemne, odprężające działanie. Nie wiem czy to zasługa jego nawilżających właściwości czy aromaterapeutyczny wpływ zawartych w nim ziół. Uspokoję Was jednak, bo mimo tak treściwej konsystencji i zawartości aż dwóch różnych maseł nie mamy tu tego nieprzyjemnego efektu tłustego filmu, o ile oczywiście do tematu aplikacji podejdziemy z umiarem. Mnie jak już wspomniałam kosmetyk przypadł do gustu i bardzo go lubię. Was zachęcam do wypróbowania i podzielenia się własnymi doświadczeniami.
A tymczasem pora na kolejny produkt Skin Food - krem do pielęgnacji wyjątkowo suchej skóry, który śmiało możecie aplikować na wszystkie problematyczne partie Waszego ciała takie jak chociażby ręce stopy i łokcie. W przeciwieństwie do poprzedniego kosmetyku ten, znajduje się nie w słoiczku a w wygodnej tubce. Śmiało można więc umieścić go w torebce i sięgać po niego, ilekroć zajdzie taka potrzeba. Teraz podczas trwania pandemii, gdy nasza skóra narażona jest na działanie środków dezynfekujących, krem ten wydaje się być swoistym must have.
Choć tubka kremu na pierwszy rzut oka wygląda niepozornie i ktoś mógłby powiedzieć, że to jedynie 75 ml, to zapewniam Was - wystarczy naprawdę na długo jak na kosmetyki marki Weleda przystało. Konsystencja jest bardziej kremowa niż było w przypadku masła ale równie treściwa. Jeśli chodzi o zapach to oba kosmetyki z dzisiejszego posta pachną dla mnie dokładnie tak samo. Nie uważam tego za przypadkowe działanie, bo pochodzą przecież z tej samej serii Skin Food. Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy w składzie znalazłam kilka zupełnie nowych składników. Wśród nich pojawił się fiołek fiołek trójbarwny, baza olejków i wosk pszczeli. Dzięki nim kosmetyk nawilża, wygładza, poprawia jędrność i przynosi ulgę przesuszonej skórze. Jest to bardzo przyjemna i znacznie skuteczniejsza alternatywa dla stosowanych przeze mnie kremów.
Oba kosmetyki zasługują na uwagę. Nie można przejść obok nich obojętnie. Jeśli więc Was zainteresowały i chcecie zacząć Waszą przygodę z kosmetykami naturalnymi to zachęcam do wypróbowania.
A Ty już znasz kosmetyki marki Weleda? Podzielcie się doświadczeniami, jak się u Was spisały. Chętnie poznam Wasze opinie.
* Wpis powstał w ramach kampanii Blogmedia dla marki Weleda.
Nie miałam z Weledą styczności :)
OdpowiedzUsuńChętnie bym przetestowała. Też mam bardzo przesuszone ręce
OdpowiedzUsuńzofia-adam.blogspot.com