Tusz do rzęs False Lash Superstar L'Oreal Paris
Jakiś czas temu, oglądając filmik na kanale Magdy Pieczonki w którym wykonywała ona makijaż piosenkarki Margaret, po raz pierwszy miałam okazję poznać wydłużający, podkręcający i zarazem pogrubiający tusz do rzęs L'Oreal Paris False Lash Superstar Red Carpet. Efekt, jaki dzięki niemu osiągnęła zachwycił mnie na tyle, że postanowiłam niezwłocznie go kupić. I o ile bezpośrednio po obejrzeniu filmu doskonale pamiętałam, który z produktów marki mam wybrać, z czasem obraz ten zatarł się w mojej pamięci a ja wiedziałam tyle, że składa się on z dwóch produktów: bazy, zapewniającej zwiększenie objętości oraz tuszu o działaniu modelującym. I to właśnie tym sugerowałam się, szukając go w drogerii, bo nie zanotowałam nigdzie jego nazwy. Ostatecznie więc aż do dzisiaj sądziłam, że mi się to udało. Tymczasem teraz po wnikliwej analizie, wcale tak nie jest. Tusz, który kupiłam rzeczywiście łudząco przypomina, wspomniany przeze mnie Red Carpet L'Oreal Paris, ale jest to False Lash Superstar.
Skoro zatem mój zakup okazał się czymś zupełnie innym, niż to czego oczekiwałam, zastanawiacie się pewnie czy sprostał on moim oczekiwaniom. Pora zatem bym uchyliła Wam tu rąbka tajemnicy i zdradziła, jak sobie radzi. Jeśli więc macie akurat wolną chwilę, zachęcam Was do czytania.
Tusz do rzęs False Lash Superstar L'Oreal Paris, jak wszystkie kosmetyki tej marki prezentuje się pięknie. Nie można odmówić mu pięknego, gustownego a zarazem eleganckiego opakowania. Nic więc dziwnego, że dłoń sama zmierza ku niemu, chcąc niezwłocznie umieścić go na dnie sklepowego koszyka. Znacząco jednak różni się od tych, które wiele z Was na czele ze mną, miało okazję oglądać, stosując tradycyjne tusze do rzęs. W tym pięknym, czarno - srebrnym opakowaniu znajduje się bowiem dwa zależne od siebie produkty: baza i maskara.
Na wstępie zdradzę że dotąd nie miałam okazji stosować niczego podobnego. Na ogół wybierałam bowiem maskary, które składały się wyłącznie z jednego produktu. Pojawienie się zatem białej bazy, było dla mnie czymś nowym. Pierwsza aplikacja zatem znacznie różniła się od tego, czego doświadczałam dotychczas. Początkowo dość trudno było mi przekonać się do białej bazy, pokrywającej rzęsy. Na szczęście pierwszy szok szybko minął, kiedy zaaplikowałam na nie czarny tusz. Jednak - czy udało mi się w ten sposób osiągnąć efekt WOW, którego oczekiwałam?
Baza z pewnością podkreśliła moje rzęsy i sprawiła, że stały się one bardziej widoczne, a przez to łatwiejsze do pomalowania przy pomocy czarnego tuszu. Mam wrażenie, że dzięki niej jest ich więcej niż miało to miejsce, gdy sięgałam po tradycyjne produkty do makijażu oczu, nie aplikując uprzednio na nie niczego. Łatwo jednak jest przesadzić z ilością bazy, która już na wstępie może posklejać rzęsy, co tylko uwydatni czarna maskara. Mnie samej czasem trudno jest znaleźć złoty środek, ale cały czas się tego uczę. Wiem jednak, że u osób, które przyzwyczajone są do stosowania tradycyjnych maskar, ta może robić wrażenie ciężkiej. W rzeczywistości nawet przez moment nie odczujecie nawet najmniejszego obciążenia. Choć ma za zadanie pogrubiać rzęsy, w mojej ocenie nie daje takiego efektu sztucznych rzęs, który towarzyszył tuszowi Red Carpet. Doskonale jednak spełnia swoje zadania, polegające na uniesieniu, podkręceniu i wydłużeniu, czego efekty możecie oglądać przy okazji wykonanego przeze mnie makijażu.
Produkt w mojej ocenie spisuje się zaskakująco dobrze. Myślę, że trudno będzie mi zatem wrócić do takiego zwykłego tuszu, nie aplikując uprzednio bazy. Stosując go na co dzień, sądziłam iż udało mi się go poznać z każdej strony. Tymczasem nawet mnie potrafi zaskoczyć. W wyjątkowo ekstremalnych warunkach, kiedy to żar lej się z nieba a słupki rtęci wskazują blisko 30 stopni, rzęsy mogą pozostawić ślad tuż nad Waszą powieką. Czasem drobinki z rzęs mogą wylądować też w Waszych oczach. Mnie taka sytuacja zdarzyła się tylko raz. Nie jest to więc chleb powszedni. Osobiście więc uważam, że warto jest po niego sięgnąć. Decyzję oczywiście jak zawsze pozostawiam Wam, bo jak wiadomo wszystkie zasadniczo się różnimy, lubimy różne produkty i tak też na nie reagujemy.
Jeśli więc jesteście ciekawe czy przypadnie on Wam do gustu, nie pozostaje Wam nic innego jak tylko kupić go w pobliskiej drogerii. Ja wiem, że nie będzie to moje ostatnie spotkanie z tego rodzaju kosmetykami. Już ostrzę sobie pazurki na tusz Red Carpet, którego nie kupiłam przez własne niedopatrzenie. Jak najszybciej zatem muszę to naprawić. Tymczasem jestem ciekawa - jakie są Wasze doświadczenia z podobnymi produktami? Miałyście okazję już je stosować? A może macie już pośród nich swojego faworyta, którego już dziś możecie mi polecić?
Skoro zatem mój zakup okazał się czymś zupełnie innym, niż to czego oczekiwałam, zastanawiacie się pewnie czy sprostał on moim oczekiwaniom. Pora zatem bym uchyliła Wam tu rąbka tajemnicy i zdradziła, jak sobie radzi. Jeśli więc macie akurat wolną chwilę, zachęcam Was do czytania.
Tusz do rzęs False Lash Superstar L'Oreal Paris, jak wszystkie kosmetyki tej marki prezentuje się pięknie. Nie można odmówić mu pięknego, gustownego a zarazem eleganckiego opakowania. Nic więc dziwnego, że dłoń sama zmierza ku niemu, chcąc niezwłocznie umieścić go na dnie sklepowego koszyka. Znacząco jednak różni się od tych, które wiele z Was na czele ze mną, miało okazję oglądać, stosując tradycyjne tusze do rzęs. W tym pięknym, czarno - srebrnym opakowaniu znajduje się bowiem dwa zależne od siebie produkty: baza i maskara.
Na wstępie zdradzę że dotąd nie miałam okazji stosować niczego podobnego. Na ogół wybierałam bowiem maskary, które składały się wyłącznie z jednego produktu. Pojawienie się zatem białej bazy, było dla mnie czymś nowym. Pierwsza aplikacja zatem znacznie różniła się od tego, czego doświadczałam dotychczas. Początkowo dość trudno było mi przekonać się do białej bazy, pokrywającej rzęsy. Na szczęście pierwszy szok szybko minął, kiedy zaaplikowałam na nie czarny tusz. Jednak - czy udało mi się w ten sposób osiągnąć efekt WOW, którego oczekiwałam?
Baza z pewnością podkreśliła moje rzęsy i sprawiła, że stały się one bardziej widoczne, a przez to łatwiejsze do pomalowania przy pomocy czarnego tuszu. Mam wrażenie, że dzięki niej jest ich więcej niż miało to miejsce, gdy sięgałam po tradycyjne produkty do makijażu oczu, nie aplikując uprzednio na nie niczego. Łatwo jednak jest przesadzić z ilością bazy, która już na wstępie może posklejać rzęsy, co tylko uwydatni czarna maskara. Mnie samej czasem trudno jest znaleźć złoty środek, ale cały czas się tego uczę. Wiem jednak, że u osób, które przyzwyczajone są do stosowania tradycyjnych maskar, ta może robić wrażenie ciężkiej. W rzeczywistości nawet przez moment nie odczujecie nawet najmniejszego obciążenia. Choć ma za zadanie pogrubiać rzęsy, w mojej ocenie nie daje takiego efektu sztucznych rzęs, który towarzyszył tuszowi Red Carpet. Doskonale jednak spełnia swoje zadania, polegające na uniesieniu, podkręceniu i wydłużeniu, czego efekty możecie oglądać przy okazji wykonanego przeze mnie makijażu.
Produkt w mojej ocenie spisuje się zaskakująco dobrze. Myślę, że trudno będzie mi zatem wrócić do takiego zwykłego tuszu, nie aplikując uprzednio bazy. Stosując go na co dzień, sądziłam iż udało mi się go poznać z każdej strony. Tymczasem nawet mnie potrafi zaskoczyć. W wyjątkowo ekstremalnych warunkach, kiedy to żar lej się z nieba a słupki rtęci wskazują blisko 30 stopni, rzęsy mogą pozostawić ślad tuż nad Waszą powieką. Czasem drobinki z rzęs mogą wylądować też w Waszych oczach. Mnie taka sytuacja zdarzyła się tylko raz. Nie jest to więc chleb powszedni. Osobiście więc uważam, że warto jest po niego sięgnąć. Decyzję oczywiście jak zawsze pozostawiam Wam, bo jak wiadomo wszystkie zasadniczo się różnimy, lubimy różne produkty i tak też na nie reagujemy.
Jeśli więc jesteście ciekawe czy przypadnie on Wam do gustu, nie pozostaje Wam nic innego jak tylko kupić go w pobliskiej drogerii. Ja wiem, że nie będzie to moje ostatnie spotkanie z tego rodzaju kosmetykami. Już ostrzę sobie pazurki na tusz Red Carpet, którego nie kupiłam przez własne niedopatrzenie. Jak najszybciej zatem muszę to naprawić. Tymczasem jestem ciekawa - jakie są Wasze doświadczenia z podobnymi produktami? Miałyście okazję już je stosować? A może macie już pośród nich swojego faworyta, którego już dziś możecie mi polecić?
Ja lubię używać go solo sam tusz :)
OdpowiedzUsuńNie próbowałam ☺
UsuńA mnie wkurzają wszystkie tusza i zastanawiam się nad rzęsami.
OdpowiedzUsuńwww.natalia-i-jej-świat.pl
Był czas, kiedy też się zastanawiałam. Koleżanka poradziła bym stosowała serum, zamiast tego. Wiadomo że efekt nie dorównuje zagęszczonym rzęsom, ale perspektywa niesymetrycznego wypadania jakoś mnie odwiodła. Do tego ten czas... na wykonanie.
UsuńCiekawy produkt, dużo różnych rodzai maskar używałam ale tego jeszcze nie, muszę wypróbować.
OdpowiedzUsuńJasne, najlepiej przekonać się na własnych rzęsach ☺
UsuńOne of my fav brands )
OdpowiedzUsuńhttps://elenabienvenido.blogspot.com/
Nie miałam jeszcze tuszu tej marki.
OdpowiedzUsuńInteresting post dear! Your make up is stunning! xx
OdpowiedzUsuńThx ☺
UsuńDaje przyjemny efekt :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam tuszu który aplikuje się na bazę 😉. Do dobrego można się szybko przyzwyczaić 😃
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy efekt :)
OdpowiedzUsuń